Dzisiejsze
zakupy:
Herbata Oolong.
Uwielbiam ją za jej nietypowy aromat. Wspomaga odchudzanie niemal tak dobrze
jak popularna w Polsce czerwona herbata. Podobno działa też pozytywnie na skórę.
Nie ma takich właściwości pobudzających jak inne herbaty i możemy ją pić
wieczorem bez obaw o to, że będziemy mieć problemy z zaśnięciem. Oolong niestety
nie jest najtańsza, dlatego zawsze sięgam po tą markę. 20 torebek kosztuje
tylko 85 centów :)
Czarny napój sojowy. Zawiera czarną i zwykłą soję. W smaku jest trochę inny niż zwykłe mleko sojowe, ale różnicę ciężko byłoby opisać. Myślę, że osobom, które lubią normalne mleko sojowe bez dodatków smakowych i aromatów przypadłby do gustu :)
Napój sojowy z kuleczkami tapioki i fasolką mung. Moim zdaniem jest pyszny! Za to np. mój brat i kuzynka, którzy nie są przyzwyczajeni do egzotycznych smaków nie należą do jego fanów ;) Dzięki temu zawsze więcej zostaje dla mnie. ^^ Napój zawiera wapń i żelazo, co uważam za dużą zaletę. Wadą jest za to opakowanie. Z puszki nigdy nie da sięwydostać wszystkich kuleczek tapioki ;)
Mleko kokosowe z
Malezji. Najczęściej kupujemy tajskie, bo mój chłopak wspiera swój kraj, ale to
skusiło nas ceną ;) Na opakowaniu ma polski opis i skład po polsku (nie
wszystko jest idealnie przetłumaczone, ale można zrozumieć o co chodzi). Używamy
mleka kokosowego do różnych tajskich potraw, zwłaszcza do zielonego curry i 2
zup, które bardzo lubię- tom yam gung i tom kha gai.
Sos sojowy. Dodajemy
go do różnych smażonych potraw i maczamy w nim sushi.
Sos rybny. Jest
bardzo słony, zawiera aż 20% soli. Ma wiele zastosowań w tajskiej kuchni.
Rodzina mojego chłopaka chętnie miesza go z sokiem z limonki (ewentualnie z
cytryny) i polewa tą mieszanką ryż. Na początku nie byłam do tego sposobu przekonana,
ale z czasem baaardzo mi zasmakowało. Sos rybny ma jeszcze inne ciekawe
zastosowanie- używa się go (razem z suszonym chili i brązowym cukrem) do
przygotowania pasty, w której macza się kwaśne mango. Uwierzcie mi, to nie
smakuje tak strasznie jak może się wydawać! :D Mój chłopak i jego krewni uwielbiają
to połączenie. Kuchnia tajska często łączy smaki, które naszym zdaniem
kompletnie do siebie nie pasują, a jednak dania, które w ten sposób powstają są
zaskakująco dobre :)
Dietetyczny napój
kawowy z kolagenem z Tajlandii. Ma bardzo mało kalorii, jest bogaty w witaminę
C i zawiera kolagen- jakby producent mnie znał i wiedział co będzie dla mnie
strzałem w 10! :D Do tego jest pyszny. Minusem jest cena- 3,99 euro za takie
opakowanie. Ale od czasu do czasu można sobie przecież na coś takiego pozwolić
:)
Ciasteczko szczęścia.
Kosztuje 15 centów, więc nie mam wyrzutów sumienia kiedy czasem się na nie
skuszę. Jest dosyć słodkie i twarde. Trzeba je przełamać, żeby wyjąć wróżbę, która
jest zapisana na małej karteczce, najczęściej w kilku językach. Moja dzisiejsza
wróżba brzmi mniej więcej tak: ‘Spróbuj zapomnieć o swoich problemach. Ciesz się
życiem’ (ale angielska i niemiecka wersja znacząco się od siebie różnią :D).
I na koniec moje
największe odkrycie jeśli chodzi o tajskie i ogólnie azjatyckie produkty-
pandan. Pandan jest rodzajem trawy (choć jedna ze znajomych Tajek określiła go
jako zioło)- która w naturze wygląda tak jak rysunek na opakowaniu, ma bardzo
intensywny zielony kolor i długie, cienkie źdźbła. Babcia mojego chłopaka
mieszka w Tajlandii i czasem suszyła dla niego pandan (wszystkie babcie na całym
świecie są chyba tak samo kochane ;) ). Taki ususzony pandan zalewa się wrzątkiem
i wychodzi z tego coś w rodzaju herbatki ziołowej, choć niezbyt intensywnej. Za
to kupny pandan ma postać rozpuszczalnego zielonego proszku, który pachnie i
smakuje intensywniej, zawiera też dodatek cukru. Obie wersje bardzo lubię. Zwłaszcza,
że pandan dobrze gasi pragnienie, korzystnie wpływa na serce i układ krwionośny
oraz zawiera witaminy A, C, B2 i małe ilości wapnia. Jego smak i aromat są
jednak na tyle charakterystyczne, że nie każdemu przypadnie do gustu. Mimo
wszystko zachęcam do spróbowania jeśli będziecie miały okazję, bo myślę, że
warto! :)
Miłego wieczoru
:*